wtorek, 10 listopada 2015

wyzwanie listopadowe -dzien 10 - JUTRO

Z adhd w parze idzie prokrastynacja - czyli odkładanie wszystkiego na potem, na jutro.
Nie tylko z adhd - czasem nawyk ten wyrabia się jakoś mimochodem... nie chce nam się za coś zabrać, za coś niefajnego, nudnego, za coś czego nie lubimy. Szukamy sobie wymówek, powodów, innych zajęć. Cholerstwo przykleja się bardzo szybko i wkrótce okazuje się, że nie chce nam się robić i lubianych rzeczy, potem zaniedbujemy obowiązki...

W przypadku addików dodatkowym utrudnieniem jest to, że mają oni trudność z oceną, ile czasu na coś potrzeba i przekładanie na później wynika z tego, że wydaje im się, że nie ma co się spieszyć. Potem się okazuje, że takich zadań zrobiło się kilka, więc nie wiadomo za co się zabrać, a na dodatek zrobienie ich zabiera dużo więcej czasu niż się wydawało... i siłą rzeczy przekłada się na jutro.

Addik jest mistrzem w przekładaniu odrabiania lekcji.
Ja też przekładam wiele rzeczy, ale z pełną premedytacją - jeśli jestem zmęczona, to robię coś przyjemnego a prasowanie przekładam na jutro (co w praktyce oznacza moment kiedy w szafce nie ma żadnego uprasowanego ciucha o ile ten który akurat mam ochotę założyć leży gdzieś na dnie kupki. Jeśli leży na wierzchu prawie pewne jest, że wyprasuję tylko ten, ewentualnie następny i koniec...).
Znam też taką osobe, który odkłada na jutro dosłownie wszystko - i to jutro nigdy nie jest jutro - to poziom ekspert - jutro czasem wypada za pół roku, mimo tego że codziennie obiecuje, że jutro ;). Wymyśliłam jej ksywkę "Scarlet".
Znam też jedną mamę chłopca z autyzmem, dla którego pojęcie czasu było trudne do ogarnięcia. I tak sobie wymyśliła, że gdy mały pytał kiedy coś nastąpi, a miało to nastąpić w bliższej lub dalszej przyszłości, mówiła: "Jutro, kiedyś" . I mały rozumiał, że to nie zaraz, ani nie jutro :)

Co pomaga? Planowanie - robienie sobie listy zadań. Odhaczenie wykonanych daje kopa do zrobienia kolejnych - i to naprawdę działa :)
Ja dziś np przełożyłam rzeczy do szafki, która została zmontowana już na 3 dzień po kupieniu i przez 10 dni stała radośnie pusta :)

lista zadań, planowanie adhd prokrastynacja
Ps. A Scarlet własnie stwierdziła,
że wykąpie się jutro...

poniedziałek, 9 listopada 2015

wyzwanie (dni 6-8) niebieski - nogi - podziwiam



To nie takie łatwe jednak, codziennie coś napisać. Zwłaszcza, że Magda w swoim wyzwaniu pozwoliła komasować wpisy. Kilka dni mi wypadło, ale się nie poddaję.

Piszę dwa blogi i dla ułatwienia sobie wymyśliłam, że będę sobie wybierać, który temat, na którym blogu się pojawi - zatem dzień 5 - prosty - będzie na blogu robótkowym.

dzień 6 - niebieski

Ulubiony kolor Addika - ma niebieski pokój, większość ubrań, zegarek, gra w klubie, który ma niebieskie barwy itp. To także ulubiony kolor mój - zwłaszcza jego odmiany - granatowy i morski. A poza tym kojarzy mi się z czymś dobrym - bezchmurnym niebem, które ma dla mnie wymiar symboliczny - taka nadzieja, że pod chmurami jest ono, że pochmurne dni podwójnie pozwolą się cieszyć błękitem.





dzień 7 - nogi


Addik wstał na nogi bardzo szybko - zaczął chodzić mając niecałe 9 miesięcy - w sumie nawet nie chodzić - łatwiej mu przychodziło bieganie. Bardzo szybko nauczył się też kopać piłkę (i nie tylko). Nogi też chyba były najbardziej fascynującą częścią ciała. Trudno mu było za to nauczyć się skakać - jak się potem okazało, ze względu na zaburzenia czucia głębokiego. Ćwiczenia integracji sensorycznej pomogły :)

Dziś - nogi to bieganie, gra w piłkę i skarpetki - doprowadzające mnie do szału - muszą być białe, ale są użytkowane tak, że białe są tylko do pierwszego prania - nie mam pojęcia, gdzie trzeba włazić, żeby tak je zasyfić, że nawet pranie w 80 stopniach nie pomaga...


Nie wyobrażam sobie jak wyglądałoby jego Adhd bez nóg...








dzień 8 - podziwiam


Nauczycieli - nawet tych, którzy pracują w tym zawodzie, bo muszą, bo nie mają innego pomysłu na siebie... a może tych nawet bardziej, niż tych z powołania. Tak po ludzku najbardziej za to, że znoszą ten potworny hałas, jaki generują dzieciaki. Za tą tytaniczną pracę wkładaną, żeby to towarzystwo zachęcić, zainteresować, zmotywować. Za znoszenie olewania, braku chęci... za wszystko. Zwłaszcza w takich czasach, gdy system wymusza szufladki, gdzie narzędzi dyscyplinujących praktycznie nie ma, gdy zamiast rozwijać kreatywność muszą zmuszać uczniów do wpasowywania się w ramki i tępić wszelkie odstępstwa...


Takich, którym trafi się w klasie uczeń z Adhd lub podobnym zaburzeniem, szczególnie - nawet jeśli nie wykazuje zrozumienia - i choć uważam, że mam prawo oczekiwać profesjonalnego podejścia - naprawdę rozumiem bezsilność i to, że jest ono takie, a nie inne...

środa, 4 listopada 2015

dzień 4 - list

Niby prosty temat...

W dzisiejszych czasach już nawet rachunki rzadko się zjawiają w skrzynce pocztowej. Zwykłego listu nie dostałam chyba z naście lat. Od czasu kiedy ostatni członek rodziny, z którym koresponduję podłączył się do sieci, sama ich też nie pisuję.

mama Addika ma też drugiego syna. W aspekcie ruchliwości, czasu reakcji i okazywania emocji i ogólnie zachowania zupełne przeciwieństwa. Nie sprawia poważnych kłopotów. Dobrze się uczy. Nie upomina się o swoją część uwagi. Mniej lub bardziej pokornie znosi to wszystko co niesie Adhd. Chociaż jestem przekonana, że ma tego dość, wkurza go i z pewnością chciałby, żebym znalazła cudowny sposób na pozbycie się problemu. I pewnie nie raz pomyślał, że to moje błędy są przyczyną i sam próbował rozwiązać sprawę "po swojemu" burząc niechcąco to, co udało mi się zbudować, za co dodatkowo obrywał ode mnie. Mimo tego, że to on jest spychany w cień, że cierpi wcale nie mniej przez to co się dzieje i ponosi  też niemałe koszty, mimo, że nie mogę mu poświęcić nawet ułamka czasu który mu się należy pewnego dnia, w ramach prezentu dostałam od niego taki LIST, że nawet teraz na wspomnienie ściska mi gardło...
List w którym były słowa, których nigdy nie usłyszałam od tych, od których powinnam je usłyszeć. Słowa, których nie miałam prawa oczekiwać od niego. Bardzo dojrzałe, pełne miłości, wdzięczności i zrozumienia.
I chociaż wcale mi nie gaszą wyrzutów sumienia to jednak podtrzymują na duchu.

Dziś też podglądnęłam posta Maknety, która napisała o książkach.
Ja "Rozmowy w sieci" przeczytałam i bardzo mi się podobały - nie przełknęłam natomiast filmu - zatem Magda - daj książce szansę :)
Czytałam też inną książkę - która jest też zapisem korespondencji - Love, Rosie. Opowiada o niespodziankach jakie serwuje życie, ale również o trudnych ucieczkach o tego, co nam dane i o ogromnych konsekwencjach niedopowiedzeń i niepotrzebnej dumy.
Głownych bohaterów poznajemy jako dzieci i towarzyszymy im przez większość dorosłego życia.
Mimo, że chwilami smutna, chwilami wzruszająca to bardzo pozytywna opowieść :)





wtorek, 3 listopada 2015

listopadowe blogowanie dzień 3 - pycha

Moja znajoma Makneta, ogłosiła wyzwanie 30 dni blogowania w listopadzie - na każdy dzień wymyśliła inne słowo, które ma się stać tematem posta. Początkowo stwierdziłam, że nie podołam (myśląc o robótkowym blogu), ale tutaj może to się udać.

Oto tematy zabawy:
Zaczynam od trzeciego dnia - i od razu trudne... Dlaczego? Bo tematem dnia jest:

PYCHA
wg wikipedii  – pojęcie i postawa człowieka, charakteryzująca się nadmierną wiarą we własną wartość i możliwości, a także wyniosłością. Człowiek pyszny ma nadmiernie wysoką samoocenę oraz mniemanie o sobie. Gdy jest wyniosły, towarzyszy mu zazwyczaj agresja.

Czy znajduję takie cechy u Addika - myślę, że nie. Z pewnością nie ma on nadmiernie wysokiej samooceny ani mniemania o sobie - po tych wszystkich latach utwierdzania go w przekonaniu, że jest niegrzeczny, trudny, głośny, złośliwy, wredny itp. jego wiara w siebie dopiero nieśmiało kiełkuje - dopiero zaczyna wierzyć w siebie i swoje możliwości. A agresja jest objawem czegoś zupełnie przeciwnego...

Teraz kusi napisać o innej osobie, która zajęła dużo miejsca w naszym życiu i której pycha jest z daleka widoczna i swojego czasu była uciążliwa, ale nie bardzo mam ochotę i w tym miejscu zostawiać ślady po niej. Tu ma być nasze nowe - dobre - świadome życie.

I co? koniec postu? Zajrzałam jak temat ujęła Magda - i aż się uśmiechnęłam - nie o taką pychę jej chodziło :))))
Pycha czyli coś pysznego - wspaniałego !!!!
To już można się rozwinąć. Magda pokazała najpyszniejsze wzory do wydziergania - ja też bym mogła o wzorach i wełnach dużoooo, ale tutaj nie ta bajka, więc będzie dosłownie - o jedzeniu.

Mój Addik akurat z tym nie ma problemu - od małego lubił próbować nowych smaków, jadł chętnie i dużo i dziś też nie mogę narzekać. Je w zasadzie większość rzeczy.
Ma też swoje od pierwszego razu, ukochane dania - podaję w kolejności w jakiej mi przychodzą do głowy:

*panna cotta (pokochał tą z torebki, ale spróbował prawdziwej i też kocha)

*ciasto 3 bit (nawet jak się nie uda to jest pysznie)

*jajka w każdej postaci (np w niedzielę rano 3 na miękko, a w ciągu dnia jeszcze 5 na twardo)

*surowy sos do pizzy, w którym macza starty ser (nie umiem wytłumaczyć, ale uwielbia to)

*klopsiki z ikei

*ukochana zawsze i wszędzie - kanapka z serem i keczupem :)

A na koniec zostawiłam zestaw, który u innych wzbudza najpierw zdziwienie i lekki niesmak, a przez Addika zawsze jest kwitowany słowem "pyyyyycha"!!!!

Co to takiego?   FRYTKI maczane w SZEJKU :))))




sobota, 24 października 2015

Obgryzanie paznokci, wyrywanie włosów, drapanie



W poprzednim wpisie było o lękach – dziś kolejny towarzysz ADHD – nawyki związane z ciałem – wyrywanie włosów, rzęs, skubanie skórek, obgryzanie paznokci , szczypanie się, drapanie, dłubanie w nosie itp. 

Nawyki te mogą mieć różne podłoże, ale w przypadku adhd w większości chodzi o stymulację zmysłów. Sprawiają one czasem przyjemność, czasem ból – zawsze jednak dostarczają bodźców. 
Wiele osób chce się pozbyć tych nawyków, ale ciągle czują przymus robienia tego. A wielu z nich nawet nie zdaje sobie sprawy, że te nawyki mają.

Co za tym stoi?
Bardzo często rozpoczyna się od chęci usunięcia czegoś co przeszkadza – pryszcza, złamanego paznokcia, strupka z rozbitego kolana. Dalej już leci…
Często zachowania te mają określony, zawsze taki sam przebieg – np. wybieranie pasma włosów i obrywanie rozdwojonych końcówek, albo wybieranie z tego pasma jednego włosa, wyrywanie go i potem zabawa tym włosem. Opis innych sobie daruję, bo są dosyć obrzydliwe…
W każdym razie osoba taka poświęca na to coraz więcej czasu, często prowadzi to do widocznych uszkodzeń ciała – łyse placki na głowie, rany na skórze, zdeformowane paznokcie...Bardziej ekstremalne przypadki prowadzą do problemów gastrycznych albo infekcji.   
I tu zaczyna się błędne koło – nawyki są efektem jakichś nierozładowanych napięć, a ich efekty wprowadzają niechęć do swojej osoby i frustrację – czyli kolejne napięcia. W dalszej kolejności może to prowadzić do poczucia izolacji i depresji. Problem z tymi nawykami nie dotyczy tylko ludzi z adhd – ale u addików obserwuje się bardzo duże predyspozycje do tego. Wynika to z tego, że osoby te mają bardzo słabą kontrolę impulsywności, która jest kluczowa przy ich wyrabianiu. Wiele osób ma pokusę wyciśnięcia „syfa”, ale świadomość konsekwencji czy inne względy je powstrzymują.  Addiki nie są w stanie – muszą wycisnąć i już.
Addik wybrał obgryzanie paznokci – nie pamiętam dokładnie, w którym momencie to się zaczęło – myślę, że to był początek przedszkola. Pewnego razu przy obcinaniu paznokci okazało się, że jeden już jest ok „no bo mi się zahaczył i go zębami sobie obciąłem ”. Potem poszło dalej i dosyć szybko obcinanie zębami stało się codziennością. Oczywiście próbowaliśmy gorzkich żeli, straszenia, nawet krytykowania, potem zaczęłam szukać przyczyn w sytuacji w domu, w końcu daliśmy sobie spokój – bo wyglądało, że on naprawdę tego potrzebuje. W końcu przyszedł moment, kiedy sam zaczął z tym walczyć – pokazywał dumnie wyhodowane pół milimetra paznokcia, planowaliśmy uroczyste użycie nożyczek, ale za każdym razem chwila nieuwagi i …. W tej chwili pazurki są nadal obsługiwane przez zęby, które też już noszą ślady ciężkiej pracy.

Badania wskazują, że dla wielu osób nawyk to bezpieczny wentyl dla chaosu, który je otacza – ma przewidywalne rozpoczęcie i zakończenie – obgryziony paznokieć= wykonane zadanie – podejmują działanie - nagroda przychodzi łatwo i szybko. Dla wielu jest to pomocne przy skupianiu uwagi.
Mechanizm jest to, że nawyki te zwiększają poziom dopaminy, co stymuluje mózg – a mózg addika, pozbawiony wystarczającej jej ilości na codzień potrzebuje takiej stymulacji dużo więcej niż zwykły. 

Jakie są rozwiązania?
Jedyną drogą pozbycia się nawyku jest zastąpienie go innym. Myślę, że w wielu przypadkach również i tu może okazać się pomocna terapia behawioralna (choć w naszych realiach raczej marnie to widzę).
Trzeba uświadomić sobie sytuacje i okoliczności, które wywołują nawyki i wypracować nowy mechanizm rozładowywania napięcia.  Ważne też będą techniki relaksacyjne np. popularne ostatnio kolorowanki. Pomocne mogą okazać się tzw. fidgety  (nie wiem jak to można nazwać po polsku) – niewielkie przedmioty, które można trzymać w ręku i nimi manipulować przez co stymuluje się odpowiednie receptory.   
Dwie pieczenie przy jednym ogniu można upiec skubiąc pestki słonecznika czy dyni - stymulacja i przy okazji dostawa kwasów omega, które też są bardzo pożądane.
A z własnego doświadczenia mogę zapewnić, że napięcie świetnie rozładowują robótki takie jak szydełkowanie czy robienie na drutach - też przyjemne z pożytecznym :)
Gdyby ktoś chciał obejrzeć efekty - zapraszam - wojkam5.blogspot.com

A na marginesie nawiązując do tej potrzeby stymulacji - bardzo jestem ciekawa czy i jaki wpływ na nawyki będą miały leki, skoro maja przede wszystkim działać stymulująco.

wtorek, 13 października 2015

Lęk

Im więcej czytam o Adhd, tym bardziej widzę jakie to złożone zaburzenie i zaczynam rozumieć dlaczego postawienie diagnozy mogło być tak trudne. I jak trudne jest rozgraniczenie co jest przyczyną, co skutkiem, a co po prostu jest obok siebie. faktem jest że osoby z adhd są dużo bardziej predysponowane do depresji czy zaburzeń lękowych.

Dzisiejszy wpis będzie o lęku - bo z nim się przyszło nam zmierzyć.

Lęk, pojawił się najpierw w moim domu rodzinnym w postaci nerwicy, która znacząco wpłynęła na życie nas wszystkich, ale i w pewnym momencie dopadł Addika. 
Początkowo nie budziło to większego niepokoju, chwilami wręcz śmieszyło, ale z czasem urosło do sporego problemu. Zaczęło się od łagodnej fobii owadowej – mały Addik wyglądał sobie przez okno i w pewnym momencie obok niego przeleciała mała mucha. Mała, ale bardzo go przestraszyła. 
Przerażenie jakie wywołała mnie lekko zszokowało, ale uznałam,  że po prostu ta mucha przeleciała 
blisko oczu co mogło oszukać mózg, zajęty w tej chwili obserwowaniem tego, co działo się za oknem. Zanim przeanalizował sytuację - mechanizm strachu się uruchomił. 
Potem, co też nas troszkę śmieszyło, bardzo bał się owocówek (tu też sobie tłumaczyłam, że one tak nagle się unoszą), ale stopniowo fobia rozrastała się na resztę owadów. 
Pamiętam taką prześmieszną dla obserwatorów sytuację, kiedy Addik jako kilkulatek wyszedł sobie do ogródka i po chwili biegnie z okrzykiem  radości i podniecenia  „mamoooooo zobacz znalazłem myszkę!!!!” trzymając ową ledwie żywą myszkę w rękach. Po czym w polu widzenia pojawiła się mucha i najpierw paraliż, potem wrzask i ucieczka z płaczem do domu. Trudno nam było się nie śmiać z sytuacji, gdzie zwykle wzbudzające strach zwierzątko wywołało radość, a byle mucha zepsuła wszystko. Ale jednocześnie w mojej głowie zaczęła kiełkować obawa, że coś jest nie tak...
Potem przyszło lato, które Addik zwykle spędzał u dziadków pod miastem,  w domu z ogródkiem,
blisko lasu. W domu tym razem dosłownie – z zamkniętymi oknami, szczelnymi zasłonkami na drzwi itp. Bo na zewnątrz owadów zatrzęsienie… najgorsze wakacje w życiu… denerwowało to wszystkich, bo o ile można było zrozumieć strach przed szerszeniem, to mucha czy komar ? 

Ale to nie wszystko – Addik zaczął się bać, że coś mi się stanie. W tym czasie dużo się wydarzyło - rozwód, zmiana miejsca zamieszkania, początek szkoły, więc nawet lekarz uznał, że dziecku brakuje 
stabilizacji, a jedynym łącznikiem z wcześniejszym „bezpieczeństwem” jestem ja. Ale mimo, że wszystko zaczynało się układać, lęk narastał…Kiedy nadchodziła pora, że powinnam go odebrać ze szkoły najpierw ukradkiem zerkał na zegarek, minutę po planowanym czasie przygasał, dwie minuty później walczył z paniką i w końcu płakał i rozważał najczarniejsze scenariusze – że mnie przejechał samochód, że mnie ktoś napadł, że sama miałam wypadek, że coś mi się stało… 5 minut po czasie odbierałam roztrzęsione, zapłakane dziecko. Ten lęk tkwił w nim cały czas – do pracy mnie puszczał bo wiedział, że ja muszę, a on musi do szkoły, ale mówił że co chwilę myśli czy na pewno nic mi się nie stało. Ale do sklepu już szedł ze mną, na ploty chciał chodzić ze mną (co mijało się z celem, bo jego żywioł nie dawał ani posiedzieć, ani pogadać) nie chciał wychodzić z domu, kiedy ja zostawałam. 
Potem do tego doszła jeszcze „obsesja”, że ktoś się do nas włamie i nas okradnie – tu podejrzewam, że ktoś coś w niewłaściwym momencie powiedział, a pracująca główka sobie wydumała całą resztę –
kilka razy sprawdzał czy drzwi zamknięte, każdy hałas na klatce – paraliż, dzwonek do domofonu od ulotkarza – to na pewno bandziory sprawdzają, czy jesteśmy w domu…Jak pojechaliśmy w święta do dziadków na obiad, to mimo że uwielbia tam jeździć i wcale nie chciał wracać, to aż płakał, że chce sprawdzić czy nikt się nie włamał. Mało tego przed wyjazdem, po cichu zapakował swoje wszystkie skarby do woreczka, woreczek do pudełka, a pudełko ukrył w łóżku – bo jakby co, to tam nikt szukać nie będzie.  
Etap ten trwał jakieś pół roku – nie obyło się bez spotkań z psychologiem, ale na szczęście sytuacja wróciła do normy.  Momentem przełomowym była sytuacja, która mogła się rozłożyć całą terapię, a okazała się zbawienna. Głównym bohaterem Starszy brat nie do końca świadomy ewentualnych konsekwencji, a z drugiej strony jak to starsi bracia mają, wykorzystujący każdą okazje żeby młodszemu „pokazać”.  Pewnego dnia, a akurat tak się złożyło, że był to dzień kiedy Addik pierwszy raz został w domu sam i w ogromnym napięciu odliczał minuty do umówionej pory mojego powrotu, Starszy brat zapomniał kluczy. Wiedział, że młodszy jest w domu, więc zadzwonił. Addik domofon otworzył, choć nie wiedział kto (jak potem mówił, żeby ten ktoś wiedział, że w domu ktoś jest, bo przypuszczał, że to ten ulotkowy bandzior), ale drzwi już nie. Brat zapukał, ale na pytanie „kto tam?” nie odpowiadał (bo to przecież oczywiste, że on). Kiedy usłyszał zamieszanie związane z próbą dosięgnięcia do wizjera, zirytowany czekaniem, zakrył dziurkę i grubym głosem krzyknął – otwieraj !!  i zaczął stukać w drzwi. Ciągu dalszego się nie spodziewał – mały Addik nie wiele myśląc złapał za telefon i zadzwonił na 112  – powiedział panu, że jest sam i się boi, bo ktoś obcy wali do drzwi i chce wejść… Na szczęście zanim skończył rozmowę brat się odezwał po ludzku i obyło się bez interwencji… 
Starszy był w szoku, w jakim tempie Addik to załatwił. A wszyscy byliśmy pod wrażeniem bystrości 
umysłu w takiej chwili – że wiedział, gdzie szukać pomocy, że znał numer, a mało tego, wybrał 112, bo pamiętał, że ma mało kasy na koncie, a nie wiedział, że 997 też jest bezpłatny.
Nie muszę chyba pisać co mi przeleciało przez głowę, kiedy wróciłam i w drzwiach usłyszałam „tylko się nie denerwuj, ale…” i co, kiedy usłyszałam całą historię :)

Koniec końców ta sytuacja zakończyła sprawę lęków, gdyż Addik  się sam przekonał, że wie co robić jakby co :)

Osy i inne owady tez przestały być straszne w podobny sposób - osa go użądliła - zabolało, przeszło – na szczęście uczulony nie jest – lęk minął. Dziś z adekwatnym respektem patrzy jak dziadek eksterminuje szerszenie. Osy i muchy załatwia sam :)

Teraz tradycyjnie trochę wiedzy

Strach i lęk to nie to samo. 

Strach jest prawidłową reakcją na określone sytuacje (zagrożenia) i objawia się w określony sposób 
(szybsze bicie serca, pocenie, zawroty głowy, czasem reakcje pokarmowe).
Mózg dostaje sygnał  - uruchamia mechanizm obronny – włącza opcję walcz albo uciekaj, a kiedy 
zagrożenie mija, wciska hamulec i się uspokajamy. 
Lęk to reakcja, która nie jest związana z faktycznym zagrożeniem w danej chwili tylko reakcja 
wywołana przewidywanym zagrożeniem - myślami o tym, co może się stać. 
Każdemu z nas pewnie się zdarzają sytuacje lękowe – kiedy np. zaczynamy myśleć, co się stanie jak nas zabraknie, jak nas zwolnią z pracy, jak mąż odejdzie do innej.
Ale kiedy te myśli zaczynają utrudniać codzienne życie, kiedy stale myślimy o czymś, co się może 
wydarzyć i zaburza to nasze normalne funkcjonowanie, cały mechanizm zaczyna szwankować. 
Wyczerpują się substancje odpowiedzialne za mobilizację, reakcje pojawiają się w niekontrolowany 
sposób. Lęk zaczyna nami rządzić.
U addików nie ma sprawnego systemu kontroli emocji, więc pewnie to jest ten czynnik zwiększający ryzyko.

Najczęstsze postacie patologicznego lęku 

Fobia – strach przed określonymi rzeczami/sytuacjami – w tym fobia społeczna
Panika – nagły napad strachu na myśl o tym, co może się zdarzyć
Zaburzenia obsesyjno - kompulsywne – natrętne myśli lub przymus wykonywania określonych czynności w obawie przez wyimaginowanym zagrożeniem (np. ciągłe mycie rąk, sprawdzanie co minutę kurków z gazem)
Zespół stresu pourazowego – najczęściej efekt długotrwałego stresu związanego z nagłym traumatycznym przeżyciem – mimo, że zagrożenie już dawno minęło, nadal jest odczuwane.
Zespół lęku uogólnionego – nieustanne odczuwanie lęku przed czymś nieokreślonym – skupianie się wokół potencjalnych nieszczęść, które mogą nas spotkać.

Tu po raz kolejny wspomnę, że to o czym pisze to są tylko moje doświadczenia i wiedza zdobyta samodzielnie – nie jestem fachowcem. Wśród moich bliskich jednak, akurat zaburzenia lękowe się pojawiały i jeśli ktoś ma z tym problem, to naprawdę niech nie zwleka i idzie do lekarza albo przynajmniej do psychologa – bo samo raczej nie przejdzie, a im dłużej trwa tym bardziej niszczy i tym więcej czasu zabierze powrót do normy. Ale taki powrót jest jak najbardziej możliwy!

Napiszę tylko tyle, że pierwszym krokiem powinno być uświadomienie sobie, że strach to efekt określonych reakcji chemicznej w naszym ciele – zaprogramowany, mechanizm, który uruchamia się w sytuacji zagrożenia. Reakcje, których nie jesteśmy w stanie powstrzymać. Ale reakcja się kończy i strach mija. ZAWSZE. Nie ma innego wyjścia. Cała sprawa rozbija się o to, że nauczyliśmy nasz mózg widzieć zagrożenie w naszych myślach i traktować je jak realne – więc nie ma sensu walczyć ze strachem (reakcją), ale go zaakceptować i zracjonalizować - tak się czuję, bo mój mózg odbiera moje myśli jako faktyczne zagrożenie i reaguje tak jak jest zaprogramowany. To jest prawidłowe zaraz minie. 
Trzeba go oduczyć reagowania na myśli – przeanalizować swoje obawy 
- czy zagrożenie, którego się boję jest prawdziwe, realne?
- co zrobię jeśli sytuacja, której się boję, się wydarzy?
- czy mogę coś zrobić, żeby jej zapobiec?
A często potrzebna jest konfrontacja  - tak jak w przypadku mojego Addika :)


Ale powtarzam – z całego serca polecam współpracę z fachowcami!!!